Q-mac |
Wysłany: Sob 11:59, 14 Paź 2006 Temat postu: |
|
O talentach?
Dla mnie największym talentem jest Mike Oldfield. Może nie umie spiewac, ale sam tworzy całą muzyke, ma własny unikatowy styl i potężny "potencjał" twórczy. Tworzy muzyke ok. 30 lat i wciąż trafia do słuchaczy. Kto się tym poszczyci. Dla wielbicieli celtyckich brzmień polecam album: "Voyager-a", dla elektronicznych "The song of distant earth"; "Light & Shade", dla bardziej dynamicznych "Discovery". A dla całkowictej ambicji wszystkie "dzwony rurowe" "Tubular Bells I, II, II" "Millenuim Bell". I wiele innych albumów ( jest ich ponad 30, nielicząc singli, i wykonań specjalych (tych jest kilkaset).
Macie tu wywiad z nim:
DŹWIĘKOWY RZEŹBIARZ - Rozmowa z Mikiem Oldfieldem
Wyjątkowy artysta. Podążający swoimi ścieżkami od samego początku kariery po dziś dzień. Sukces odniósł jeszcze jako nastolatek. Zamiast przepuścić pieniądze na uciechy życia, inwestował w swój talent, w realizację artystycznych wizji. Jego "Dzwony rurowe" to muzyczny kanon. Kto nie zna niech żałuje.
Kogo dotyczy ta laurka? Mike'a Oldfielda. Angielski multiinstrumentalista, kompozytor, producent, pasjonat gier komputerowych, jazdy na motocyklu, obserwowania natury, odkrywania nowych technologii realizacji dźwięku. Jest taki, jak jego muzyka – spokojny, wyważony, z odrobiną humoru znamionującego człowieka z klasą i szczyptą szaleństwa przebijającą ze śmiechu.
26 września 2005 ukazała się kolejna płyta artysty, zatytułowana "Light + Shade". Z tej okazji Mike opowiedział nam o nowym albumie, swoich fascynacjach, technologiach... Podczas rozmowy nie zabrakło również wątków polskich.
Na początku powiedz, jak narodził się pomysł, aby nagrać podwójny album i na każdej z płyt zawrzeć inny rodzaj muzyki?
Zacząłem przyglądać się różnym składankom, które ukazały się na rynku i znalazłem kompilację "Buddha Bar". Składały się na nią dwa krążki. Jeden miał tytuł "Light", zaś drugi "Shade". Uznałem, iż niezłym pomysłem byłoby podzielenie mojej muzyki na dwie części, na dwie różne pod względem nastroju płyty. Wydawało mi się, że w dobie tylu satelitarnych kanałów telewizyjnych, poświęconych tak wielu różnym sprawom, specjalizujących się w tak wielu różnych materiach, w dobie niezliczonej ilości magazynów, coś takiego ma sens.
Przez jakiś czas mieszkałeś na Ibizie, która słynie z clubbingowych imprez. Czy miałeś okazję w nich uczestniczyć? Zdarzyło ci się poznać jakichś artystów z tej sceny?
Owszem. Początkowo chodziłem w poszukiwaniu odpowiedniego kawałka ziemi, na którym chciałem zbudować dom i znalazłem cudowne miejsce dla siebie. Nie myślałem wtedy w ogóle o scenie klubowej. Ona istnieje tam w zasadzie przez cztery miesiące, od czerwca do września. Przez pozostałą część roku Ibiza jest dość zwyczajną, choć niezmiernie piękną wyspą.
Kiedy już się tam zadomowiłem, zacząłem pojawiać się w klubach, ale nie można powiedzieć, żebym chodził na imprezy, bo od razu udawałem się do stanowisk DJ-ów. Oni, podobnie jak ja, są artystami. Muszą wytworzyć odpowiednią atmosferę, zabawić ludzi od wieczora aż po blady świt. Zawarłem kilka przyjaźni z DJ-ami, a zwłaszcza z jednym DJ-em Pipi, który pracował w nocnym klubie "Passion". To właśnie on pracował ze mną przy płycie "The Millennium Bell". Przyznam się, że przesiąknąłem atmosferą klubów na Ibizie. DJ-e to bardzo ciekawe osoby. Są muzykami i jednocześnie osobami, których głównym zadaniem jest zabawianie ludzi. Czas spędzony z nimi był dla mnie bardzo interesujący.
Może to banalne pytanie, ale powiedz, jak przygotowujesz nową muzykę? Czy masz sprawdzoną metodę, którą stosujesz przez całą swoją karierę? Oczywiście pewne zmiany są niezbędne z powodu rozwoju technologii, ale generalnie czy jest to mniej więcej ten sam sposób tworzenia?
W zdecydowanej większości przypadków jest to ta sama sprawdzona metoda. Zaczynam od napisania czegoś na kartce albo bawiąc się na moim komputerze. Eksperymentuję. Jeśli mam szczęście, pomysł przychodzi niemal natychmiast. Wiem kiedy powinienem pracować, a kiedy robić coś innego, np. pójść do restauracji albo na spacer z psem. Wtedy też może mi przyjść do głowy coś interesującego. A gdy już wrócę zapisuję pomysł i zaczynam nad nim pracować. Pozostaje zawsze kwestia decyzji – w jakim tempie powinien być dany utwór, w jakim utrzymać go klimacie, który instrument powinien być prowadzący. A potem to już praca, praca i praca. Czasami tygodniami. Każdy z utworów z mojej nowej płyty zabrał mi około czterech tygodni.
Każdy z utworów zabrał ci cztery tygodnie?
Dokładnie.
Czyli płyta musiała powstawać dość długo.
Prawda. Oczywiście niektóre kompozycje powstały nieco szybciej, ale nad niektórymi siedziałem nieco dłużej niż cztery tygodnie. Jest kilka utworów, które wcześniej skomponowałem do moich gier komputerowych. Te pomysły przetworzyłem nieco pod kątem nowego albumu i kawałki były gotowe niemalże natychmiast. Natomiast praca nad tymi zupełnie nowymi zabrała mi po kilka tygodni. Przygotowałem sporo wersji i męczyłem się z nimi dość długo.
Na podstawie twoich biografii i różnych artykułów wiadomo dość sporo o twoich pasjach. Sam przed chwilą wspomniałeś o grach komputerowych. Nie jest tajemnicą twoja fascynacja science-fiction, motocyklami, obserwowaniem natury i – przynajmniej do pewnego stopnia – lataniem. Masz licencję pilota, jednak latanie nie pociąga cię już tak bardzo. Czy któraś z wymienionych pasji miała jakiś wpływ na powstanie płyty "Light + Shade"?
Latanie to coś, co zajmowało mnie po raz ostatni ponad 20 lat temu. Po prostu musiałem pozbyć się mojego strachu przed lataniem, bo to powstrzymywało mnie przed podróżowaniem.
W mojej twórczości staram się ponownie doświadczyć snów i marzeń, które mam. Kiedyś śniło mi się, że potrafię latać. Nie staram się już jednak spełniać swoich snów latając prawdziwymi samolotami. Dziś to bardziej kwestia kontrolowania maszyny. Realizuje swoje sny dzięki moim grom w rzeczywistości wirtualnej. To prawie jak latanie. Nawet nie wiem, czy nie bardziej prawdziwe niż rzeczywiste latanie (śmiech).
Motocykle są jak moje sny. Prujesz mijając piękne krajobrazy, składając się w zakręty tak, że niemal dotykasz ziemi.
Jedna z kompozycji z twojej nowej płyty, jak głosi notka promocyjna, jest w pewnym stopniu zainspirowana śmiercią papieża Jana Pawła II. Mowa o "Our Father". Co z twojej perspektywy było wyjątkowe, fascynujące w tej postaci?
Nic, co dałoby się opisać słowami. Charyzma tego człowieka, uczucie, które z niego biło. Kiedy został papieżem, od razu wyczuwało się, że to naprawdę dobry człowiek. Silny.
Kiedy zabrałem się do pracy nad tym utworem, nie zakładałem, że będzie on właśnie o tym. W zasadzie miałem już gotową niemal całą kompozycję, gdy zdecydowałem dodać do niej dwa słowa, właśnie "Our Father". Pomyślałem, że wiele milionów ludzi na całym świecie wypowiada je codziennie. Uzmysłowiłem sobie, iż w tych słowach jest wielka moc. To stało się w ostatnich tygodniach życia Jana Pawła II. Czytałem o tym regularnie w gazetach i oglądałem wiadomości telewizyjne poświęcone papieżowi. Tak się jakoś złożyło, iż to zdarzenie wkroczyło również do mojej kompozycji i wpłynęło na nią. Ale takiego pomysłu nie miałem od samego początku.
Mike Oldfield jest postacią znaną ze stosowania nowych technologii w procesie nagraniowym. Wymieniłeś sprzęt w twoim domowym studiu. Powiedz w takim razie, jak w przypadku "Light + Shade" wyglądał proces nadawania brzmienia nowym kompozycjom?
Byłem jedną z pierwszych osób, które wykorzystały Fairlight CMI w 1970 roku, czyli jeden z pierwszych komputerowych instrumentów muzycznych. W ostatnich dwóch, trzech latach pojawiło się wiele pluginów, które wykorzystuje się w komputerach. Ja korzystam z systemu, który nazywa się Logic. To wprost niesamowite, co można zrobić wykorzystując go. Stosuję go w arpeggiach, do uzyskania odpowiedniego brzmienia, korzystam z rozmaitych filtrów... Zdarza mi się, że mam zapisaną jakąś ścieżkę i przy użyciu wspomnianego systemu nadaję jej brzmienie, o którym w ogóle nie pomyślałbyś, iż jest możliwe do uzyskania. Wiele czasu zajęło mi udoskonalanie systemu i tych pluginów. Dzięki temu mogę mieć np. 20 różnych brzmień klawiszy.
Cztery kawałki z pierwszej płyty, "Light", zostało również nagranych w formacie u-myx. Mógłbyś mi pokrótce wyjaśnić, jakie są zalety tego formatu i powiedzieć kilka słów o nim samym?
To bardzo prosty format. Jest mniej więcej tak prosty, jak oprogramowanie, którego używam obecnie do pracy w studiu. Pozwala ci robić takie proste remiksy. Możesz wyciszyć część ścieżki, żeby uwypuklić solo. Umożliwia on np. wycięcie tego, co jest w tle i pozostawienie np. samej gitary. Potem możesz sobie po kolei dodawać każdy instrument, jaki ci przyjdzie do głowy. Innymi słowy, możesz sobie sporo poeksperymentować i zwyczajnie bawić się tworzeniem.
Twoje nazwisko zostało unieśmiertelnione przez "Dzwony rurowe". Oddano ci też wyjątkowy hołd, jedna z asteroid została nazwana Oldfield. Czy to najbardziej wyjątkowa nagroda spośród wszystkich, które otrzymałeś?
Tak mi się wydaje. Otrzymałem też hołd od władz Londynu w 1988 lub 1989 roku. To także było bardzo miłe. Ale jest już paru muzyków, którzy mają swoje asteroidy. Chyba Mick Jagger ma jedną (śmiech). Moja asteroida to zasługa jednego człowieka w Stanach. To on zdecydował się nazwać ją moim imieniem [naukowiec ten nazywał się Gareth Williams - red.]. Jest mi bardzo miło z tego powodu.
Czy to nowy album określiłeś jako "symfoniczny Monty Python"?
Nie, chodziło o "Tubular Bells III". Ta płyta miała wiele wspólnego z Monty Pythonem.
A "Light + Shade"?
Początkowo myślałem, że tworzę właśnie coś podobnego. Moim zdaniem, obecnie jesteśmy o wiele bardziej wyspecjalizowani w świecie, w którym przyszło nam żyć. Tak, jak z jedzeniem – chcesz dostać włoskie jedzenie na kolację i tylko włoskie, a nie jakąś miksturę. Dlatego też jestem zdania, że dobrze się stało, że wybrałem odpowiedni format do wyrażenia muzycznie tego, co chciałem.
Mike, jest co najmniej dwóch ludzi, którzy odegrali znaczącą rolę w twojej karierze. Pierwszym z nich był Kevin Ayers, zaś drugą Daniel Bedford. Czy możesz wskazać takie osoby, takich artystów, którzy mieli wpływ na ukształtowanie się artystycznego podejścia, artystycznej wizji Mike'a Oldfielda?
Na pewno w pierwszym rzędzie kompozytorzy klasyczni, których zawsze lubiłem. Wszyscy od Bacha i Beethovena po Sibeliusa, Bartoka, Mahlera. Oczywiście muzyka folkowa, sposób użycia gitary w tym gatunku jako instrumentu prowadzącego, sposób grania solówek. Później przyszedł czas na grających na gitarze elektrycznej, jak Jimmy Page, Eric Clapton. Nie można pominąć zespołów, jak Pink Floyd.
Jak głosi jedna z twoich biografii, piosenka "Shadow On The Wall" jest poświęcona walce Polaków z komunizmem. Na nowej płycie mamy z kolei "Our Father". Powiedz mi, co pierwsze przychodzi ci na myśl ze słowem "Polska"?
(śmiech) Co najpierw przychodzi mi do głowy? Może to będzie dla ciebie dziwne, lecz jest to przyjaciel z czasów szkolnych (śmiech). Tak miałem przyjaciela Polaka. Nie mogę teraz przypomnieć sobie, jak się nazywał...
Pewnie miał imię i nazwisko trudne do zapamiętania przez Anglika?
(śmiech) Chyba masz rację. On pierwszy przychodzi mi do głowy. Natomiast w pobliżu miejsca, w którym teraz mieszkam jest tablica poświęcona polskim lotnikom z czasów drugiej wojny światowej. Znajduje się ona w North Fork.
Mike, bez wątpienia jesteś wyjątkowym artystą. Jednakże jak wyjaśniłbyś swój fenomen? Raczej nie ma cię w świetle reflektorów, tworzysz bardzo ambitną muzykę. Jak to możliwe, że fonograficzny gigant Mercury Records chciał cię mieć u siebie?
To jest bardzo dobre pytanie. Wierzę, że stało się tak dlatego, iż nie słucham ludzi, którzy próbują mi powiedzieć, co powinienem robić. Za każdym razem, kiedy przychodzi mi zabrać się do tworzenia kolejnego krążka, ci ludzie chcą, żeby był on dokładnie taki sam, jak poprzedni. Staram się być wierny temu, co sam sobie kiedyś narzuciłem. Poza tym stoję frontem do nowych technologii, nie unikam ich. Tak dzieje się w przypadku każdej mojej płyty. No i przede wszystkim jestem muzykiem, gitarzystą. Potrafię grać na niej bardzo dobrze. Umiem też grać na fortepianie. Nie słucham nowej muzyki. Nie śledzę, co grają w radiu i nie staram się iść za modą.
Z drugiej jednak strony, nie do końca jestem jak każdy normalny muzyk. Nie próbuję od razu wyjść na scenę i zaprezentować się przed ludźmi. Mam naturę bardziej introwertyczną. Bardziej przypominam rzeźbiarza. Biorę jakiś dźwięk i rzeźbię w nim aż uzyskam jakąś duchową formę. Zależmy mi, aby w mojej muzyce była jakaś spirytualna głębia. Nie zależy mi by być trendy, nowoczesnym, fajowym, sexy. Dłubię w moich dźwiękach dopóty, dopóki nie uzyskam czegoś, co sam chciałbym usłyszeć. A chcę usłyszeć duchowy wymiar. Mam tylko nadzieję, że będę trwał w takim podejściu bardzo długo.
Na koniec powiedz, co masz teraz w planach? Możemy mieć nadzieję, że znów przyjedziesz do Polski?
Bardzo bym chciał. Muszę przyznać, że kiedy po raz ostatni byłem w Polsce, byłem w środku bardzo długiej trasy. Jedyne co miałem okazję zobaczyć w twoim kraju to scena, hotel i garderoba. Uważam Polskę za fascynujący kraj. Pełen utalentowanych ludzi. Zależałoby mi, aby spędzić w Polsce więcej czasu i poznać twój kraj. Jestem zawiedzony, iż wcześniej nie nadarzyła mi się ku temu okazja. Kiedy już przyjdzie do organizowania kolejnych koncertów Polska z pewnością znajdzie się na wysokim miejscu mojej listy krajów, które chcę odwiedzić.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę. |
|